sobota, 15 listopada 2014

Urodziny

No witajcie.
Dziś nietypowy, krótki wpis, raczej taki kronikarski.
Dziś robię imprezę urodzinową. Ma to związek o tyle z tematyką bloga, że zapraszam całą ekipę, która jest bohaterem i "targetem" bloga - sami swoi.
Oczywiście jak zawsze niedoczas, więc nie piszę więcej, ale opiszę, co było "po".
A wiele się dzieje w dziedzinie audiobooków, choć niekoniecznie z "Barenziah". Ale o tym kiedyś.

17:30

Niby było na 17:00. Oczywiście wciąż pusto; o nikim ani widu, ani słychu. No... dali znać, że się spóźnią. Nie wiem, czy włączać kurczaki, ale chyba włączę, bo i tak dochodzą przez godzinę.
Jaja faszerowane i inne takie pyszności

Impreza

Pierwszy był Mateusz, potem po kolei zaczęli się z wszyscy schodzić. Chciałem jakoś imprezę oficjalnie otworzyć, ale nie dało się, ponieważ wciąż czekaliśmy na ostatnich z życzeniami, i właściciwe wszystko zaczęło się toczyć nieprzewidywalnym torem, jak zwykle. Jazgot był taki jak w przedszkolu. Choć Ola-przedszkolanka twierdzi, że jednak jeszcze do poziomu przedszkola było daleko.
Najpierw całą imprezę "ukradł" mi Wojtek (co za zbrodnia), który jak zwykle ostatnio przyciąga uwagę społeczeństwa swoimi popisami prestidigitatorskimi, a miał nową "ofiarę" - Ewę i Jarka. Wojtek Ewę doprowadził niemal do paniki, gdy odgadywał jej myśli i niemal sterował jej zachowaniem, a Ewa jest w końcu specjalistka od kreatywności, więc był niezły ubaw. Ewa stwierdziła, że już tu nie przyjdzie, i wyglądało, jakby potrzebowała długotrwałej terapii. Ale potem jakoś się otrząsnęła.
Więc te sztuczki były świetne, tylko że trwały chyba z pół imprezy.
Jak już wreszcie dopchałem się do głosu, to miałem chyba z 3 min., żeby opowiedzieć wszystkim o moich perypetiach ze Skyrimem, poznanych graczach i autorach fan fiction, audiobookowaniem i całych tych moich nowych pasjach. A przecież prezent, na który się bądź co bądź składają, jest ściśle związany z tą pasją.
A już w ogóle nie zdążyłem wspomnieć, jak to na tym głupim allegro jest i jak to sprytnie babka z upatrzonej aukcji mnie potraktowała. Okazja przeleciała mi sprzed nosa, bo zmieniła warunki i cenę.
Potem niby przeprosiła. Cudownie, że przeprosiła, ale prezentu nie mam i (tego) miał nie będę.
Potem negocjacje "w co się bawić" trwały chyba z 2 h, aż w końcu ktoś na nieszczęście wpadł pomysł, że można zagrać w rysowane kalambury: rysować można albo po ścianach, albo po szafie z lustrzanymi drzwiami. No to stanęło na szafie. Drugie nieszczęście polega na tym, że niestety w domu znalazły się pisaki-markery, więc od grania nie było odwrotu.
Aha, w międzyczasie obejrzeliśmy jednego "Sheldona". Nie wiem, dopatrywali się tam jakichś analogii, Bóg wie z czym... bez sensu.
Drużyna przeciwna była - co tu dużo mówić - po prostu nieuczciwa, jak można komuś zadawać do pokazania tytuł "Konrad Wallenrod". Szczególnie, jak nikt nie kojarzy treści :-) A myśmy im oszczędzili np. "Transformers 2". Cóż, szlachetność nie popłaca, a teraz mam do zmywania całe lustro. Ale zabawa była oczywiście cudowna. Jak to zawsze na moich urodzinach.
Nie wspomnę, że spośród 5 wielkich pudeł przywiezionych przez Mateusza nie została użyta żadna (słownie: ŻADNA) gra towarzyska.

Z ważnych rzeczy: Ewa zrobiła rewelacyjny tort, który poszedł na pniu. Dziękuję jeszcze raz.

Jedną z bohaterek była również malutka Liliana, która została po raz pierwszy zaprezentowana światu na występach wyjazdowych. Nie ma co dużo gadać: impreza była wspaniała i trwała niemal do 3am. :-)

Jak coś pominąłem to trudno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz